W jednym z artykułów napisałeś, że byłeś na studiach muzycznych. To bardzo mnie zainteresowało. Możesz trochę mi o tym opowiedzieć ? W jakim wieku się na nią zdecydowałeś, ile grałeś zanim się na nią wybrałeś, co trzeba umieć, czy w ogóle warto – może lepiej być samoukiem ? Zawsze interesowało mnie też to czy na profilu instrumentalnym (gitara) gra się na klasyku, akustyku czy elektryku ? A może na wszystkich ? Czy 20-letnia osoba, która zaczyna swoją przygodę z instrumentem powinna o tym w ogóle myśleć ?
Szkoda, że nie odkryłam swojej pasji wcześniej. Teraz jestem na studiach, które mnie nudzą, ale powinnam mieć po nich jakąś szansę na znalezienie pracy, ale czy to jest w życiu najważniejsze ? Czy nie powinniśmy kierować się pasją i całkowicie się jej oddać ? Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi. Tyle się mówi, że żyje się tylko raz i trzeba robić to co się kocha, ale nie każdy jest na tyle odważny. Co o tym myślisz? Czekam z niecierpliwością na odpowiedzi, zarówno na pytania o szkołę jak i Twojego postrzegania szczęścia w życiu.
Dziękuje Ci Sylwio za maila, odpowiedzi na Twoje pytania nie będą na pewno dla mnie łatwe. Jednak mam świadomość jak są one ważne dlatego postaram się na nie odpowiedzieć.
Od razu powiem, że odpowiedź na ten list podzielę na 3 osobne wpisy:
- Pierwszy to okres zaraz przed studiami i sam egzamin.
- W drugim wpisie podzielę się doświadczeniami ze studiów i zastanowię się nad tym czy warto studiować muzykę.
- Trzeci wpis to odpowiedzi na temat mojego postrzegania pasji i miłości w życiu w kontekście poszukiwania pracy i lepszych pieniędzy.
Tak to się zaczęło…
Naukę gry na gitarze zacząłem w wieku 17 lat, natomiast na studia muzyczne zdecydowałem się 4 lata później czyli w wieku 21 lat. W szkole średniej nie miałem pojęcia na jakie iść studia, tym bardziej, że nie szło mi za dobrze po okresie szkoły podstawowej gdzie byłem wzorowym uczniem. Trzecia klasa liceum zweryfikowała, że chce się zająć muzyką ale myślałem bardziej wtedy pod kątem kariery zespołowej. Myślę, że to problemy zespołowe w ostatnim roku sprawiły, że zdecydowałem się na studia. Chciałem odpocząć od zespołu, a przy okazji stać się bardziej profesjonalnym muzykiem.
To była ciężka decyzja ponieważ, grałem wtedy na gitarze dopiero 3 lata co było stażem stosunkowo niewielkim. Ja jak się później okazało moje obawy były całkiem uzasadnione, ponieważ koledzy i koleżanki na kierunku mieli za sobą szkoły muzyczne I czy to II stopnia lub inne wykształcenie muzyczne. Ja poszedłem tam jako kompletny samouk, gitarowy naturszczyk. Byłem przerażony ale z drugiej strony podekscytowany. Nie wiedziałem jak duże mam szansę, żeby się dostać na kierunek ale wierzyłem w siebie i kolejny rok spędziłem na tym aby się jak najlepiej przygotować do egzaminu.
Kierunkiem studiów, na który się ostatecznie zdecydowałem była Edukacja Artystyczna w Zakresie Sztuki Muzycznej z filią w Kaliszu. Czyli kierunek typowo nauczycielski, w którym nacisk nie był kładziony na naukę gry na instrumencie czy nauce śpiewu ale na ogólne wychowanie muzyczne. Na Akademii Muzycznej jednak większy nacisk kładzie się na daną specjalizację.
Egzamin teoretyczny
Najpierw był egzamin teoretyczny, aby się do niego przygotować było trzeba w domu przewertować najpierw grubą książkę „ABC historii muzyki” liczącą 700 stron, a później przygotować na jej podstawie odpowiedzi na kilkadziesiąt pytań przygotowanych przez komisje egzaminacyjną. Było to cholernie trudne dla mnie zadanie, może dla tego, że z ogólnie z historii w szkole byłem zawsze dość kiepski i nie cierpiałem tego przedmiotu
Egzamin się skończył, musieliśmy czekać następnie na wyniki. Stresowałem się ogromnie bo nie chciałem zawieść siebie i rodziny. Wreszcie przyszedł ktoś z komisji i wyczytywał nazwiska osób, które zdały egzamin teoretyczny. Co za ulga, co za radość, udało mi się, a to oznaczało, że przede mną drugi etap praktyczny. Na zdjęciu obok jedna z sal ćwiczeniowych znajdująca się na ul. Przemysłowej w Kaliszu.
Egzamin praktyczny
Egzamin praktyczny miał się składać z 3 części: dyrygowanie, śpiew i nauka na dowolnym instrumencie. Z dyrygowania zrezygnowano nad czym bardzo ubolewałem bo w domu się bardzo solidnie przygotowałem, machałem rękami na lewo i prawo, kupiłem sobie nawet książkę żeby się tego nauczyć
W takim wypadku przeszliśmy od razu do egzaminu ze śpiewu. Było nas jakieś 30 osób, a wśród nich ja, przerażony, siedzący gdzieś w kącie i czekający na swoją kolej. Wreszcie wyczytali moje nazwisko i zaśpiewałem wtedy „Odę do radości„, podobno fałsz na fałszu, pomyliłem linie melodyczną, a sam głos strasznie mi drżał. Poległem również na powtarzaniu dźwięków głosem, które egzaminator grał na pianinie. Do dzisiaj się zastanawiam jakim cudem udało mi się zdać ten egzamin. Myślę, że jeśli komisja zaliczyła mi mój śpiew to tylko dlatego, że widziała we mnie potencjał innego rodzaju. 🙂
Ostatnim etapem była gra na instrumencie, jak oczywiście wybrałem gitarę. Grałem na gitarze elektrycznej, którą przywiozłem ze sobą. Grałem 2 utwory, jeden klasycznie, nie pamiętam tytułu. Drugim utworem było „Hej Joe” Jimi’ego Hendrixa. Tym etapem stresowałem się najbardziej, ponieważ byłem świadomy, że jeśli mam zdać na studia to wszystko teraz jest w moich rękach i to dosłownie. Trochę było nierówno, nie do końca zagrałem tak jak chciałem ale ogólnie byłem zadowolony. Ciekawe czy ktoś przede mną tak bardzo grał rock ‚n rollowo
Oczekując na wyniki
Egzamin się kończył, pojechałem do swojego rodzinnego miasta oddalonego o 230 km i cierpliwie czekałem. No może nie tak cierpliwie, nie mogłem się doczekać. Wreszcie w drzwiach stanął on, mój ukochany listonosz! Duża koperta w niej informacja dla mnie. Otworzyłem najszybciej jak się da, czytam i nie mogłem uwierzyć, dostałem się! To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Ja osoba, która nie miała żadnego wykształcenia muzycznego, która dopiero co parę lat grała na gitarze, pokazała że jeśli czegoś się bardzo chcę to można to osiągnąć!